Recenzja filmu

Black Belt Jones (1974)
Robert Clouse
Vincent Barbi
Jim Kelly

Czarny pas w tandecie

Słabe kopnięcia, słabe aktorstwo, słaba historia i słaba produkcja, ale cztery minusy dają plus.
Pamiętam jakby to było wczoraj - pierwszy tatuaż i tatuator wyznający Bruce'a Lee. Całe studio pełne wizerunków sztukmistrza z Hong Kongu (choć tak naprawdę z San Francisco), a ja musiałem wysłuchać długiej historii o treningach i rozbijaniu sobie butelek na klatce piersiowej (na dowód okazane zostało nawet zdjęcie). Nie mogłem zrobić niczego gorszego, niż odpowiedzieć na te zachwyty stwierdzeniem: "Zawsze wolałem tego wysokiego z afro". Nie muszę chyba dodawać, że pamiątka na mojej skórze po tamtym popołudniu nie jest najwyższych lotów...

Nie potrafię niczym uzasadnić sympatii do Jima Kelly'ego, a już na pewno nie filmami, w których występował. "Black Belt Jones" jest tego najlepszym przykładem - film o scenariuszu napisanym w piętnaście minut, nie zapewniający chociażby ciekawych scen walki (szczytem jest wykonanie salta przed nosem przeciwnika, co chyba imponuje mu aż tak bardzo, że pada nieprzytomny), a do tego rażący rasowymi stereotypami. Z myślą o produkcjach tego kalibru ukute zostało powiedzenie "tak złe, że aż dobre". Wydawać by się mogło, że uzyskanie takiego tytułu nie należy do trudnych. "Wzgórza mają oczy II" czy "Deathsport" pozornie mają nie gorsze kwalifikacje, ale brakuje w nich jednego, najistotniejszego czynnika - nie dostarczają rozrywki, a od nudnego kiczu gorszy jest tylko kicz pseudointelektualny (np. "Skowyt").

Założę się o ponowne wytatuowanie tamtego fatalnego wzoru, że wielu widzów "Czarnego Pasa Jonesa" zrobi wielkie oczy słysząc umiejętności Kelly'ego. Tak, to nie pomyłka, mam na myśli doznania foniczne. Niemal każdemu ciosowi akompaniują ogłosy "tropikalnych ptaków" i "miauczenie kociaków". Z ciekawości aż sprawdziłem, czy to gra, czy też naturalna maniera, ale w "Wejściu smoka" dodatkowych bodźców dźwiękowych amerykański aktor (a także karateka i tenisista) jeszcze nie wytwarzał. Możliwe, że to właśnie Bruce Lee stanowił inspirację dla stylu Jonesa, w końcu w jego produkcjach podobne pokrzykiwanie to standard.

Najsłabszym ogniwem filmu jest Gloria Hendry grająca niby twardą dziewczynę, która pała żądzą zemsty na oprawcach swego ojca, a także żądzą innego rodzaju do Czarnego Pasa. Chwilę wcześniej była dziewczyną Bonda, więc możliwe, że jej nazwisko na plakacie w 1974 roku zwiększało oglądalność. Szkoda tylko, że umiejętności walki Glorii są mniej więcej na poziomie moich umiejętności, a poza obowiązkowym karate przez dwa semestry studiów 100 lat temu, mam w CV jedynie kilka wygranych w domowych turniejach w "Tekkena". Niemniej jeżeli już "kupicie" klimat tego filmu, to weźmiecie Glorię w gratisie, bo czy może być coś bardziej kiczowatego od filmu o sztukach walki z wojowniczką, która kompletnie nie potrafi walczyć?

"Black Belt Jones" to bardzo zły film. W wielu rankingach najgorszych produkcji wszech czasów zajmuje wysokie lokaty i w żaden sposób nie da się go wybronić (choć zdecydowanie "Hot Potato" i "Tattoo Connection" - pseudokontynuacje przygód Jonesa - wypadają jeszcze gorzej). Polecam go jedynie tym, dla których recenzja ta zabrzmiała jak rekomendacja.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones